
W 1980 roku powstał związek „Solidarność”, a przewodniczącym Związku Zawodowego Górników był wówczas Czesiek Krawczyk, którego dobrze znałem. Podczas strajku wziąłem mój cały oddział, jakieś 60 osób i poszedłem do Związków Zawodowego Górników i wszyscy się wypisaliśmy, a zapisaliśmy jednocześnie do „Solidarności”. Razem z nami zapisały się też kobiety. Wtedy Heniek Nejman zaproponował mi, bym został szefem „Solidarności” na moim oddziale.
Z czasem zostałem przewodniczącym na całym terenie oddziału przeróbczego i automatycznie członkiem Komisji Zakładowej KWK „Jastrzębie”.
„Karnawał” Solidarności, trwał kilkanaście miesięcy. 13 grudnia 81r. ogłoszono stan wojenny, akurat w dniu wypłat. 15 przyszliśmy po wypłatę, a wtedy przyjechały trzy skoty i parę pał dostaliśmy przez plecy. Nastąpiła panika, jakoś zomowcom uciekłem. Najpierw jednak z Markiem Ruskiem i Jasiem Kaczorowskim praliśmy zomowców równo. Powyginało ich ostro, jak od nas dostawali. krew lała im się równo.. Patrzyliśmy, żeby bronić kobiety. Wycofałem się do piwnicy pod łaźnię, tam odkryłem schron. Było to jakieś tajne pomieszczenie komunistów.
Po tym zdarzeniu zebrał nas komisarz kopalni na salę konferencyjną, czyli wszystkich przewodniczących „Solidarności”. Kazał nam oddawać pieczątki związkowe, ale ja powiedziałem, że nie jej nie mam. Pieczątki porobił nam Jasiu Warsiewicz – wzory wycięte w ziemniaku, zalane gumą arabską. Wtedy w pomieszczeniu była z nami milicja, szefem ORMO był Olejniczak. Jak się dowiedziałem, że „dla przypomnienia” trafię na komendę na ul. Śląską stwierdziłem, że nie ma to sensu i ten kawałek gumy im oddałem. Kazano mi podpisać lojalkę, ale stwierdziłem, że bez okularów, to nie widzę. Taki mały knypek, zomowiec wziął mnie za ucho i mówił: „Podpisz smrodzie, bo będziesz miał kłopoty. Nie podoba ci się socjalizm?” – pytał głupio. Ja powiedziałem szczerze, że jakby mi się podobał, to bym nie zapisał do „Solidarności”, tylko ubrany na czerwono, w gumiakach i kufajce bym biegał i chwalił ten zas… socjalizm.
Później dalej toczyła się nasza podziemna działalność. Mimo, że miałem dwójkę dzieci postanowiłem, że będę roznosił ulotki. U mnie w domu była drukarka, jednak ktoś doniósł i przezornie wyniosłem ja do brata na ul. Wielkopolską. Cały czas, na okrągło trzaskaliśmy te ulotki. Razem ze mną produkował je Józek Werner i Adam Stepecki. Papier, marnej jakości, donosił nam jeszcze jeden, fajny chłopak – nazwiska nie pamiętam. Kłopot był straszny z tym papierem, rozmazywało się wszystko na nim, ale opanowaliśmy i to. Jeździłem potem z tymi ulotkami po Rybniku, Żorach i Katowicach – to był mój rejon. Wchodziłem na najwyższe budynki i rozrzucałem ulotki. Witek (brat) jeździł do Cieszyna i Bielska Białej, znał te rejony.
W 1988 roku stanęła praca na kopalni „Jastrzębie”. Brałem tam udział w strajkach. Heniek Głuch z Cieszyna został wówczas wybrany, jako przewodniczący Komitetu Strajkowego. Postawiliśmy szpulę po kablu na placu przed cechownią. Stanął na niej nasz przewodniczący KS i ubliżył jednemu starszemu facetowi, który rzucił tylko pomysłem, żeby kogoś jednak posłać na dół. Ten na piedestale nazwał go „ptasim móżdżkiem”, co mnie wkurzyło, bo młody był jeszcze i do tego górnika powinien przez „Pan” mówić, śmiało jego synem mógł być. Tłum też się wzburzył, to nie przystało tak się wypowiadać, nawet w takiej stresującej sytuacji. Zaraz go z tej szpuli zgonili i mnie tam postawiono. Znaliśmy się wszyscy, ludzie mi ufali i tak przejąłem przewodnictwo Komitetu Strajkowego na KWK „Jastrzębie”. Podjąłem decyzję, że będzie strajk okupacyjny. Niektórzy musieli coś tam załatwić, jakieś swoje sprawy, to dostawali przepustki i wymieniali się dyżurami. Już wtedy zaczęli nas najeżdżać zomowcy i grozili pacyfikacją. Jechało kilkanaście skotów na nas, z Wodzisławia. A my przygotowaliśmy się do obrony: powywracaliśmy przyczepy traktorowe na boki i szykowaliśmy się do walki. Nawet zrobiliśmy symulację, że podłożyliśmy materiał wybuchowy. Do Żuka, który dowoził produkty spożywcze, włożyliśmy kable i skrzyneczkę, imitującą materiał wybuchowy i prawdziwą zapalarkę. Zagroziliśmy, że wysadzimy wszystko w powietrze, w razie pacyfikacji. Mieliśmy też ponad tysiąc mosiężnych kulek po około 25 dkg. Wiele pracowników uciekło jednak ze strachu poza teren kopalni. Ale były też pozytywne reakcje, wielu ludzi przyjechało z innych kopalń, w których zakończyły się strajki. Najpierw z KWK „Borynia” przyszli ludzie, przyprowadził ich mój brat Witek. Później z KWK „Morcinka” przyprowadził górników Adam Andrzejczak, ale te skurczybyki powybijały nam szyby, pili i zachowywali się cokolwiek nieładnie. Z Kielc przyjechali górnicy i dowieźli nam jedzenie. Kobiety z osiedla „Przyjaźń” donosiły nam zupy i zimne posiłki. Było wiele pozytywnych reakcji ze strony społeczeństwa, bardzo miłe gesty.
Jednego razu dostałem informację, że moja rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie. Pod oknami mojego domu stanęły samochody milicji. Żona zabrała dzieci i nocowała wówczas u mojego brata, bo bała się wejścia zomowców do domu. A my w tym czasie wystawiliśmy grupy na bramach wjazdowych, żeby pilnowali, żeby nikt nie wszedł lub nie wjechał. Każdy obcy był sprawdzany dokładnie, żeby nie było wewnętrznej prowokacji. Mimo to zomowcy łazili poprzebierani za górników po kopalni.
Jednak padła decyzja o zakończeniu strajku, ponieważ z 5 tysięcy zostało tylko 150 aktywnych działaczy. Nawet Wałęsa pojawił się na Śląsku by wygasić strajki. Henryk Sienkiewicz chciał za wszelką cenę ugasić strajk, starał się wywrzeć na mnie nacisk. Zapytałem o radę Henia Nejmana, który był ogromnym autorytetem. On sam zasugerował, że nie ma dalej sensu dalej tego strajku ciągnąć, zwłaszcza, że ludzie byli strasznie zmęczeni. Sam Nejman do końca życia na targu szmaty sprzedawał, a wielu ludzi dzięki niemu dostało się na piedestał. Wtedy już toczyły się jakieś rozmowy pomiędzy związkami „Solidarność” a komunistami.
Na naszej kopalni strajk był bardzo dobrze zorganizowany. Krzysio Rostkowski prowadził wszystkie grupy – pilnował, aby nikt nie siedział za długo na zmianach, roznosił kulki, pilnował obstawy i łączności z głównym komitetem strajkowym. Andrzej Kamiński świetnie zorganizował dział informacyjno – propagandowy. Oddaliśmy wprawdzie strajk, ale nie za darmo – zawarliśmy umowę i nikt ze strajkujących nie mógł zostać zwolniony. Poszliśmy wówczas, po zakończeniu strajku, do kościoła na Osiedlu Przyjaźń., ze zbitym z brzozy krzyżem. Ksiądz Kasza odprawił mszę, ludzie wręcz płakali w ten czas. Bili nam brawo i byli zachwyceni, dumni z nas. Przyszło kilkaset osób, które nas wspierały i byli wdzięczni za tą naszą działalność opozycyjną. Zaraz po oficjalnym odwołaniu strajku zawiązała się grupa kierująca związkiem „Solidarność”.
Każdy związek musiał sam się zarejestrować. Ja i Józek Werner pojechaliśmy do Warszawy zapisać naszą działalność. Mieliśmy „ogon”, jechał za nami ubek. Po rejestracji i wyborach zakładowych zostałem przewodniczącym NSZZ Solidarność w KWK Jastrzębie. To był czas spełnienia marzeń i wielkich nadziei.
Opracowanie: Paulina Krachało, Andrzej Kamiński
Wiesław Oziembłowski