
Nienawiść do komuny wyssałem z mlekiem matki – rodzice zaszczepili mi idee patriotyczne, zwłaszcza ojciec, który służył w armii Andresa. Tata poszedł 1 września 1939 roku na wojnę i już 26 września dostał się do sowieckiej niewoli. Był w kapralem i w 1941 roku zabrał się z armią Andersa do Afryki i Włoch. Dopiero w 1947 roku wrócił do Polski. Nie mógł tego do swojej śmierci odżałować. Myślał, że mając Krzyż Walecznych i Krzyż Monte Casino oraz 9 innych odznaczeń (łącznie 11 rożnych) będzie przynajmniej mógł godnie żyć. Jednak nie mógł znaleźć pracy. Przez jakiś okres dojeżdżał do Warszawy i tam pracował zarobkowo, jako brukarz.
W wyniku sztucznie zorganizowanej redukcji został zwolniony i trudno mu było podjąć się innego zajęcia. Znalazł się w MPO, gdzie pracował do 1978 roku. Później przeszedł na rentę, po ciężkim wypadku.
Zmarł w 1981 roku, ale z satysfakcją, że zaczęło się głośno mówić o Katyniu. Pamiętam pierwsze „szkolenia” patriotyczne ojca w czasach, kiedy nie wolno było mówić, pisać i nawet myśleć o miejscu takim, jak Katyń lub Kozia Górka. Ja tę lekcję historii dostałem z pierwszej ręki. Zasiano we mnie ziarno patriotyzmu relacjami. Po strajkach w 1980 roku i powstaniu „Solidarności” tata bardzo się przejął sytuacją w kraju i cieszył się, że wreszcie dochodzi do przemian.
Na Śląsk przyjechałem w 1976 roku. Najpierw pracowałem na KWK „Borynia”, potem na KWK „Jastrzębie”. Kiedy w 1980 roku powstała „Solidarność” byłem troszkę zawiedziony – przewodniczącymi związku zostawali sekretarze oddziałowi. Złościło mnie to, ponieważ u nas na kopalni przewodniczącym został niejaki Zdzichu (nazwisko celowo pomijam), który wyprosił mnie z zebrania związkowego. Nie pasowało mi to, że facet, który chrzcił dzieci w Urzędzie Stanu Cywilnego aktywnie działał w partii i nagle jest „nawróconym” społecznikiem związkowym. Ja w to nie wierzę. Wielu tylko patrzyło, kombinowało, jak sprzedać Polskę. Mimo to należałem do „Solidarności”. W tamtym czasie była to jedyna alternatywa dla patriotów. Byłem w związku do 13 grudnia 1981 roku – dnia wprowadzenia stanu wojennego. To była pamiętna sobota na KWK „Jastrzębie”, kiedy stanęła praca w kopalni. W poniedziałek, kiedy się pojawiłem w miejscu pracy, trwał już strajk rotacyjny.
Po tych burzliwych wydarzeniach już 15 grudnia, w dniu wypłaty na cechowni zjawił się oficer Wojska Polskiego, który prosił o opuszczenie kopalni. To był starszy pan, który dość kulturalnie się do nas odnosił, sugerując działania zomowców w razie odmowy. Jednak załoga solidarnie postanowiła nie odpuszczać. Rozmowa toczyła się o godzinie 9 rano, a już kilkanaście minut później wkroczyły bandyckie oddziały zomo. Śpiewaliśmy hymn Polski, a oni nas w tym czasie pałowali. Byli bezlitośni, nie patrzyli kogo i gdzie biją. W skutek tego kilkanaście osób było rannych, jedna z kobiet w ciąży poroniła, z powodu pobicia. Zbieraliśmy wtedy dowody, dostarczaliśmy je do komisji Rokity, dołączając ksera wszystkich interwencji w punkcie lekarskim… Nic to nie dało. Zbrodniarze mieli być ukarani – byłem na kilku rozprawach względem tych, którzy bili, strzelali do ludzi w kopalni Manifest Lipcowy i Wujek. Po latach udowodniono ponad 100 zabójstw.
Po tych wydarzeniach zbierałem na oddziale pieniądze dla rodzin internowanych i zaangażowałem się w roznoszenie ulotek. Pamiętam dość zabawną sytuację: miałem pełne rękawy ulotek i zwiozłem je na dół kopalni, co zauważył jeden z moich kolegów. Poczciwy człowiek, ale był tak przestraszony po tym biciu (15 grudnia), że wyrzucił mi całą kurtkę do zawału (śmiech). Później się tłumaczył, że bał się represji, ale ja nie miałem pretensji. Poza kolportażem uczestniczyłem też w mszach za ojczyznę „na górce”. Jednak nie angażowałem się w struktury, z obawy o rodzinę, którą dopiero co w tym czasie założyłem. Bałem się przede wszystkim dlatego, że nigdy nie było wiadomo, komu można zaufać.
Trwało to do 1988 roku, kiedy wybuchły strajki w kopalni Jastrzębie. W tym czasie walczyłem z przeciwieństwami losu – miałem gips na ręce i nodze, ale zażyczyłem sobie u lekarza ściągnięcia go na własną odpowiedzialność. Lekarz oczywiście wykonał to, o co go poprosiłem, ale przy wyjściu pokazał mi grupę mężczyzn, którzy celowo łamali sobie palce lub powodowali inny wypadek, żeby nie brać udziału w strajkach. A ja sam się tam pchałem, na własne życzenie. Lekarz nie mógł tego pojąć. Tam jednak było moje miejsce. Koledzy pytali się mnie, jak ja będę się bronił w razie czego podczas strajku, skoro nie jestem w dobrym stanie fizycznym. Mimo to postanowiłem ich wspomóc. Do końca zostało nad tylko 56 (?) uczestników strajku. Razem z księdzem Wiktorem Zajuszem w niedzielę, o godzinie 18.00 wyszliśmy z kopalni. Na osiedlu „Przyjaźń” czekał na nas tłum ludzi, którzy wiwatowali. To było wzruszające. Śpiewaliśmy wówczas: „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana…”. Do tej pory na wspomnienie tej chwili napływają mi łzy do oczu.
Wtedy nawet nie wiedzieliśmy, że robimy taką wielką rzecz. Nam zależało na tym, by istniał wolny związek zawodowy Solidarność, aby nastały przemiany społeczne i poprawiły się warunki socjalne. Nie zauważyliśmy od razu, że zrobiliśmy dziurę w wielkim murze, którym była komuna. Takim zwykłym szarakom, jak my Polska może powiedzieć: „Dziękuję”. Było nas niewielu, ale zaminowaliśmy teren kopalni tak, by w razie natarcia walczyć do końca. Siedzieliśmy, trzymając w reku zapalarki do skrzynek po materiałach wybuchowych, poprzewracaliśmy wozy, węże gaśnicze były przygotowane do odbicia natarcia, każdy był uzbrojony. Były próby wjazdu do nas, ale bali się. Przecież nawet krążyły takie opinie, że zostali na kopalni już tylko debile i kretyni, którzy nie myślą logicznie. To jednak była nasza wojna – liczyliśmy się nawet z utratą życia. Byliśmy tak zawzięci… do dzisiaj wszyscy się pamiętamy, jako najbardziej wytrwali i zdeterminowani. Pamiętam wielu, których nie ma już wśród nas: Grzesiu Cuksa, Adam Stepecki, Józek Werner, Stasiu Rutkowski (ps.Cukier). To byli fantastyczni ludzie, którzy byli oddani związkowi, a przede wszystkim Polsce. Może nie wypada mi się teraz wzruszać, ale sentymentalnie wspominam czasy, kiedy naszą determinacją dokonaliśmy czegoś wielkiego. Stąd moje zawiedzenie osobą Lecha Wałęsy, który stara się umniejszyć wartość działania górników i Śląska w przemianach, jakie zachodziły wtedy w kraju. W 1980 roku być może zupełnie inaczej zakończyłyby się strajki na Pomorzu, gdyby nie przyłączyły się do tego kopalnie. Komuniści wiedzieli, że nie ma już dla nich alternatywy. Trzeba natomiast cały czas podkreślać rolę Śląska i kopalń, ponieważ najprawdopodobniej wybrzeże zostałoby zaszczute i stłamszone i jeszcze długo do żadnych przemian nie doszłoby.
Po zakończeniu strajku Komitet Strajkowy przekształca się w Komitet Założycielski. Jako pierwsza kopalnia mieliśmy oficjalnie delegowanych do krajowego związku, czyli Wieśka Oziębłowskiego, Adama Stepeckiego i Józka Wernera. Dostaliśmy też biuro i byliśmy równorzędnymi partnerami.
Ja znalazłem się w tajnych strukturach, jako radykalny i godny zaufania człowiek. Stanąłem na czele tzw. „drugiego garnituru”, który miał za zadanie w razie aresztowań i represji na oficjalnych członkach „Solidarności” podnieść kolejne strajki na kopalniach. Przecież nie wiedzieliśmy, jak wszystko może się potoczyć lub skończyć później. Razem ze mną był w tej strukturze: Czesiek Ciuksa, Waldek Nagłowski, Leszek Sobeczek, Czesiek Kopczyński, Mirek Kuczyński. Powołaliśmy tę strukturę zaraz po strajkach. Zajmowaliśmy się miedzy innymi wypłatą zaległej Barbórki, którą nam odebrano za dni strajkowe – wypłacaliśmy pieniądze górnikom w kościele „na górce” i na osiedlu Przyjaźń. Spotykaliśmy się z różnymi delegacjami z Europy. Gdzie tylko można było walczyć o niepodległą Polskę i Solidarność to się pojawialiśmy: na różnego typu manifestacjach, protestach i nigdy nie złożyliśmy broni, a nawet szukaliśmy pretekstu, żeby komunistom przyłożyć. Byliśmy dość zadziorni i bardzo odważni – grupa około 40 osób.
Pamiętam, jak jednego razu nie mogliśmy odnaleźć sztandaru, który został nam zabrany podczas strajku w 1980 roku i po dwóch godzinach na te okoliczność wywołanego strajku na kopalni sztandar się znalazł, łącznie z tablicą ufundowaną przez Henia Nejmana, poświęconą górnikom z KWK „Wujek”. Wiesiek, Adam i Heniek pojechali ją odebrać i było to coś niesamowicie wzruszającego: Heniek, widząc tablicę ukląkł i ją ucałował. Wszystkim łzy popłynęły z oczu. Do dziś tablica znajduje się w upamiętniającym tamte wydarzenia miejscu, przed kopalnią Jastrzębie (ob. Jas-Mos). W rocznicę stanu wojennego w tym miejscu oddajemy honory tym, którzy wtedy zginęli oraz, przy okazji, Heniowi Nejmanowi.
W dniach 24-26 luty 1989 roku wziąłem udział w zjeździe w Ustroniu. W kościółku – miejscu zjazdu poznałem wielu działaczy. Wśród wielu z nich nadal jeszcze panował lęk, co jest dość zrozumiałe z perspektywy czasu: byliśmy młodymi, pełnymi werwy chłopakami, ale mieliśmy się czego obawiać. Tam poznałem Mariana Krzaklewskiego i księży, którzy podczas strajków opiekowali się „buntownikami”. Kościół stanął wtedy na wysokości zadania, księża poświęcili nawet swoje życie, jak: ksiądz Niedzielak, ksiądz Suchowolec. ksiądz Zych. Przecież 104 morderstwa, dokonane podczas stanu wojennego są udowodnione! Przecież komuniści nie czuli się w obowiązku do przyznania winy!
Po obradach Okrągłego Stołu, kiedy premierem miał zostać Kiszczak przyjechał do nas, przez nas wybrany szef regionu Alojz Pietrzyk, Boguś Światowiec i Sobeczek Leszek z prośbą, żebyśmy zaprotestowali przeciwko kandydaturze Kiszczaka na premiera. Jako pierwsza komisja w kraju podjęliśmy polityczny strajk. Po dobie straciła się jego kandydatura z listy i pojawił się Mazowiecki – to był nasz rzeczywisty wkład. Nasza struktura była bardzo silna, dobrze zorganizowana i jednocześnie radykalna. Byliśmy „młodymi pistoletami”, rzeczywiście oddanymi idei wolnej Polski i Solidarności. Zdarzało się, że najpierw robiliśmy, a potem myśleliśmy. Czasem nawet z dobrym skutkiem. Zorganizowaliśmy, jako organizacja, najwięcej strajków i dzięki temu Jastrzębie Zdrój jest w ogólnopolskich rankingach aktywności strajkowej na pierwszym miejscu. Do tej pory jesteśmy radykalni, pomimo upływu lat, ale teraz wreszcie można oczekiwać sprawiedliwości.
Zostałem wybrany do lokalnych struktur: byłem jednym z delegatów na Zjazd Regionu, a także na Komisję Górniczą – byłem w strukturach Krajowej Komisji Górniczej. Nadal działam w delegaturze Zjazdu Krajowego. Obecnie jestem w radzie sekcji Krajowej Górnictwa Węgla Kamiennego Solidarność oraz w radzie sekretariatu Górnictwa i Energetyki, którą założył Adaś Stepecki. Dzięki tym strukturom wywalczyliśmy dla górnictwa, nawet w bardzo ciężkich bojach (jak strajk w 1992 roku -największy górniczy strajk w Europie) to, że kopalnie nie zostały tak szybko pozamykane, warunki finansowe górników też są całkiem niezłe. Cały czas czynnie działamy, nigdy nie pozwalamy sobie na lenistwo. Cieszy mnie każdy wpis do związku, zwłaszcza ludzi młodych. Wiem, że będę miał komu przekazać trudne zadanie, bo zawsze będzie coś do zrobienia. Warto było walczyć o swoje, pomimo niepowodzeń i ryzyka. Muszą być ludzie, którzy zawsze będą mieli prawdziwe źródła informacji i będą walczyć o prawa górników i Solidarność, którzy w razie ciężkich chwil zjednoczą się tak samo, jak kiedyś solidarnie Śląsk. Nigdy nie będę żałować, że wziąłem udziały w strajku, pomimo okropnych sytuacji. Duch walki jest we mnie do dziś i zawsze będzie: jestem urodzony do tego, by walczyć.
Czego żałuję? Przede wszystkim tego, że dopiero teraz zdrajcy kraju zostają ukarani. Nie wszystko poszło po naszej myśli i kraj został – niestety – sprzedany. Tylko dlaczego tak późno? Po co ten żal i rozgoryczenie?
Opracowanie: Paulina Krachało, Andrzej Kamiński
Andrzej Ciok