
Urodziłem się 20.03.1951 r. w Szczecinie, jako syn Anny i Feliksa w wielodzietnej rodzinie – ośmioro dzieci. Po ukończeniu szkoły powszechnej zacząłem uczęszczać do Technikum Samochodowego w Szczecinie, kiedy skończyłem I klasę, zmarł mój ojciec. Matka wysłała mnie na praktykę do malarza, ale ja się temu sprzeciwiłem i poszedłem w 1967 r do Podoficerskiej Szkoły Zawodowej w Broku. W 1968 r. brałem udział w buncie, który miał miejsce w tej szkole – przyczyną był rozkaz wysłania nas do Czechosłowacji w ramach sił interwencyjnych. Okrzyknięto mnie jednym z wichrzycieli, więc musiałem rozstać się z wojskiem w 1968 r.
W tego też powodu spędziłem wraz z kilkoma kolegami 5 miesięcy w ośrodku psychiatrycznym w Gorzowie, gdyż była to szansa szybkiego wyjścia – prokurator wojskowy nie wyciągnął żadnych konsekwencji motywując to tym, iż nie chciał gnębić młodych ludzi.
Na koniec byliśmy przez 1 miesiąc w jednostce wojskowej w cywilnych ubraniach, jako tzw. „cywil banda”. Po tym wypuszczono mnie do cywila i wróciłem do domu w Szczecinie.
W roku 1969 podjąłem pracę w PKS Szczecinie i jako pomocnik kierowcy, a od 1970 r. jako kierowca. Brałem też udział w wydarzeniach na Wybrzeżu w 1970 r., m.in. w czasie demolowania i podpalenia KW PZPR. Aresztowano mnie wtedy i spędziłem cztery miesiące w celi szczecińskiej KW MO. Następnie osadzono mnie w Rawiczu, gdzie przebywałem bez nakazu aresztowania do wiosny 1972 r. (w tym przez siedem miesięcy w pojedynczej celi). Jednocześnie figurowałem jako pracownik PKS, chociaż faktycznie nie mogłem być obecny w pracy. Nie miałem żadnego procesu, podobnie jak inni uczestnicy tych zajść, np. Edmund Bałuka – przewodniczący KS. Rodzina nie była poinformowana o miejscu pobytu aż do momentu mojego powrotu do domu. Po powrocie z Rawicza przepracowałem jeszcze pół roku w PKS, następnie zwolniono mnie z pracy. Nie mogłem podjąć pracy dłużej niż jeden miesiąc, gdyż „smutni chłopcy” – SB, jak tylko się dowiadywali gdzie pracuję, to interweniowali aby mnie zwolniono.
W 1973 r. znajomy z ZMS – sportowiec działający w młodzieży socjalistycznej – zaproponował mi skierowanie ZMS-owskie do pracy w nowo budowanej Hucie „Katowice” w Dąbrowie Górniczej (miałem tylko nic nie mówić o swoich wcześniejszych perypetiach). Podjąłem prace jako kierowca ciężarówki. Po operacji chirurgicznej (wyrostek robaczkowy z zapaleniem otrzewnej) przeniesiono mnie dzięki mojej bliższej przyjaciółce – członkini ZMS, do Sztabu Budowy Huty „Katowice” ZMS w charakterze kierowcy. Następnie wiosną 1975 r. zwolniono mnie gdyż naraziłem się jednemu z kierowników tego sztabu – sprawdzili moją przeszłość i otrzymałem tzw. „wilczy bilet”.
W lecie tego roku poznałem moją przyszłą żonę i jej ojciec zaproponował mi, abym zatrudnił się w Zakładach Górniczo-Hutniczych „Bolesław” w Bukownie koło Olkusza. Od tego czasu jestem stałym pracownikiem tego zakładu, z wyjątkiem oddelegowania mnie do pracy w Zarządzie Regionu Śląsko-Dąbrowskiego „Solidarności” w kadencji 1998-2002.
W 1976 r., w czasie rozruchów w Radomiu, podjąłem indywidualny protest przeciwko polityce władz komunistycznych, polegający na tym iż po normalnej dniówce zostawałem na noc w łaźni górniczej.
W czasie strajków w sierpniu 1980 r. organizowaliśmy się w ZGH „Bolesław” w struktury związkowe trzy razy:
I – Po zorganizowaniu struktury pod koniec sierpnia szybko musieliśmy się rozwiązać, gdyż
nastąpiły przecieki z wewnątrz organizacji;
II – Kolejny raz gdy tworzyliśmy strukturę niezależnych związków chciano nas wbudować w istniejące struktury związkowe CRZZ, ale byliśmy dla nich zbyt rewolucyjni, a oni dla nas za bardzo ortodoksyjni;
III – Następnie już po strajkach, założyliśmy KZ, w którym byłem jako mąż zaufania Wydziału Transportu Samochodowego i zarazem najmłodszy działacz tej struktury – nie byłem oddelegowany z pracy do tego KZ.
W okresie tzw. legalnej „Solidarności” w Olkuszu funkcjonowała MKK, gdzie szefem był Stanisław Gil (internowany podczas stanu wojennego). Na spotkania tej struktury uczęszczał Józef Strojna, który był przewodniczącym KZ mojego zakładu.
W momencie wprowadzenia stanu wojennego, przewidując, że władze dążą do konfrontacji siłowej z niezależnym ruchem związkowym, postanowiłem jeszcze w nocy z 12 na 13.12.1981 r. ochrzcić moją córkę. W tym celu udałem się w nocy do księdza, którego przekonałem, iż chrztu powinien udzielić jeszcze dziś, gdyż nie wiadomo co będzie ze mną od jutra – miałem pomysł udania się do lasu i prowadzenia stamtąd działalności partyzanckiej. Ksiądz przystał na to i w kościele ochrzczono moją córkę imieniem Ewa oraz dodatkowo Wiktoria (na cześć zwycięstwa „Solidarności”). Po powrocie do domu zjawili się u mnie SB-cy (wpuściłem ich do domu i nawet chciałem poczęstować herbatą) i zostałem zatrzymany. Podczas przesłuchania sugerowano mi że jeżeli będę zachowywał się spokojnie to nie zostanę zatrzymany. Powiedziałem, że ja jestem zawsze spokojny – w efekcie czego wypuszczono mnie jeszcze tej samej nocy.
W dniu 14.12.1981 r. rano udałem się do zakładu pracy, gdzie dowiedziawszy się, że nikt nie organizuje strajku, podniosłem o to wrzawę i zacząłem namawiać by przystąpić do działania. Wtedy też po raz drugi przyszli SB-cy i internowano mnie oraz dwóch innych działaczy z mojego KZ – Jerzego Łaskowce i Wacława Boronia. Pozostałą część prezydium KZ pozostawiono w domach. Internowano nas w Zabrzu-Zaborzu, gdzie zacząłem buntować się, np. nie chciałem chodzić na spacerniaku w obowiązkowe kółko, albo zacząłem domagać się wyjaśnienia mi statusu internowanego – siedziałem wielokrotnie w karcerze („na dołku”). Z nikim nie nawiązywałem szerszych kontaktów, gdyż obawiałem się więziennych donosicieli. Pewnego dnia postanowiłem wydostać się z tego ZK i zarazem obozu internowania. Postanowiłem naumyślnie zachorować na zapalenie płuc – w tym celu wziąłem zimną kąpiel przy otwartym oknie w mroźny dzień. Od tego czasu wozili mnie po różnych szpitalach, m.in. byłem w szpitalu więziennym w Bytomiu (tam pierwszy raz spotkałem K. Świtonia), gdzie nie zgadzałem się na to, aby być tam hospitalizowanym w warunkach więziennych. Potem przewieźli mnie do Biskupic w Zabrzu, lecz nie chcieli mnie zostawić samego w cywilnym szpitalu. Po interwencji zewnętrznej Maji Komorowskiej i bp. Bednorza na wieść, iż w Zabrzu-Zaborzu przebywa bardzo ciężko chory aresztant, zwołano konsylium lekarskie w sprawie mojego przypadku. Wtedy lekarz wojskowy w stopniu ppłk, który pokrzykiwał na SB-ków za tą sytuację: „Co mało wam na Wujku? Przecież on aż się prosi, żeby zostać męczennikiem. Jak chcecie to go tu trzymajcie”, zmienił dotychczasowe ich postępowanie. W efekcie tego zdecydowano, że przewiozą mnie do szpitala „starego” w Zaborzu przy ulicy Wolności (tam pracowała żona M. Krzaklewskiego jako rahabilitantka).
W międzyczasie zorientowałem się, że przebywa ze mną w jednej celi przyzwoity chłopak – Henryk Flak z KWK „Mysłowice”, który miał kłopoty z sercem. Wymyśliłem więc, że jak będą mnie przewozić do cywilnego szpitala to wezmę go ze sobą. Zdobyłem w tym celu, przy pomocy cywilnego personelu medycznego któregoś z wcześniej odwiedzanych przeze mnie szpitali, eufilinę – lekarstwo na spowolnienie akcji serca oraz inny lek na rozszerzenie naczyń krwionośnych. Podałem mu te leki, w efekcie czego wywieźli nas obydwu do szpitala w Zaborzu, gdzie po miesiącu leczenia w dniu 13.05.1982 r. zwolniono mnie z internowania.
Po powrocie do Olkusza zorganizowałem 16.05.1982 r. wyjazd około 30 osób z naszego zakładu na KWK „Wujek”. Tam na miejscu SB urządziło łapankę i zatrzymano od nas 10 osób. Równocześnie byłem też kierowcą samochodu, którym tam pojechaliśmy. Mój pomysł zaparkowania na pobliskim osiedlu sprawdził się, gdyż jak uciekaliśmy spod muru kopalni mieliśmy dobrą drogę ucieczki i wyjechaliśmy stamtąd normalnie. Jednakże któryś z zatrzymanych wydał nas SB, w efekcie czego wieczorem tego samego dnia aresztowano mnie w domu. Drugi raz internowano mnie wtedy w Zaborzu, po czym około września 1982 r. ponownie mnie zwolniono z internowania, w czasie kiedy wywożono stamtąd wszystkich aresztantów.
Po wypuszczeniu mnie pojechałem do rodziny do Szczecina, a w drodze powrotnej stamtąd wziąłem sporo prasy i ulotek solidarnościowych. Wysiadłem w Zabrzu – Maciejowie, gdyż chciałem tam zostawić trochę ulotek. Okazało się, że rodzina do której się udałem była trefna – aresztowano mnie i przewieziono do Olkusza na Komendę MO. Tam stwierdzili że internowanie mojej osoby będzie bezsensowne, skoro ja znowu wyjdę na wolność przy pomocy służby zdrowia. Tak się skończyły moje historie z internowaniem.
Po powrocie do pracy 1982 r. szef tajnej Tymczasowej Komisji Zakładowej – Józef Strojna, stwierdził abym zaczął budować tajne struktury „Solidarności” w Olkuszu. Zorganizowałem wtedy grupę ludzi opartą o system trójek, w skład których początkowo wchodzili: Stanisław Sajdak (urodzony w 1951 r. w Wierzbiu, zamieszkały w Łobzowie), Jerzy Topolski (zamieszkały w Wierzchowicku) i Ryszard Szwagrzyk (zamieszkały w Olkuszu). Każdy z nich miał sobie dobrać po dwie osoby jako współpracowników.
Wśród tych trójek działali też: Ireneusz Żuchowicz (urodzony w 1949 r. zamieszkały w Dąbrowie Górniczej), który dostarczał nam informacji o ludziach internowanych z Huty „Katowice”, Ratuszny – szef jednej z trójek, Zofia Rogólska z Wolbromia, a także nauczyciele – państwo Klutowie. Wspomnieć należy także o: Jerzym Cieśliku (urodzony w 1933 r.) z synami Markiem i Leszkiem z Bukowna i Bolesławia, którzy byli aktywnymi współpracownikami organizacji. Czynnie działali także bracia Kulikowie Ryszard i Zygmunt, którzy zajmowali się transportem, udostępniając swoje samochody i paliwo. Natomiast matką ówczesnej „Solidarności” w Olkuszu była Maria Henzol – 74-letnia emerytka cementująca wszystkich ludzi z organizacji. Agitacją wśród młodzieży zajmował się Wiesław Dryński.
Równocześnie w czasie stanu wojennego w ZGH „Bolesław” było 150 członków „Solidarności”, którzy płacili regularnie składki związkowe oraz organizowali półjawne spotkania pod przewodnictwem J. Strojnego ps. „Gruby”, m.in. organizowali msze święte i spotkania parazwiązkowe w środowisku olkuskim. Oprócz tego istniało także zaplecze drugiego zakładu (Zakład „Emalia”), skoncentrowane na działalności półjawnej, gdzie szefem był Mieczysław Miska. W prezydium KZ tego zakładu był Jan Jurek, zaś udzielali się Śmiecik i Janusz Koćma, który wycofał się z działalności, po tym jak nieznani sprawcy podpalili mu mieszkanie.
Organizacja zajmowała się różnymi ówcześnie nielegalnymi przedsięwzięciami. Jedną z pierwszych akcji było zorganizowanie żywności dla osób internowanych, w tym celu przygotowywaliśmy mięso z wieprzków i cielaków. Nawiązaliśmy też kontakt z Dąbrową Górniczą, Gołonogiem i Sosnowcem, skąd otrzymywaliśmy informację o osobach internowanych. Takiej żywnościowej pomocy udzielaliśmy dla będących w internowaniu: Ryszarda Nikodema, Andrzeja Rozpłochowskiego, Leszka Waliszewskiego, Andrzeja Kisielnickiego i innych.
Kolejne akcje polegały m.in. na organizowaniu zaopatrzenia w papier dla podziemnych struktur „Solidarności” na Śląsku i Zagłębiu oraz do Warszawy. Papier uzyskiwaliśmy z pobliskich magazynów zakładów papierniczych oraz z transportów kolejowych – najzwyczajniej kradnąc go. Były to ilości rzędu kilku ton, które składowaliśmy w różnych odosobnionych miejscach. Transport tego papieru do zamawiającego wyglądał w następujący sposób: na początku wysyłałem jedną pewną osobę z kilkoma ryzami papieru, w celach rozpoznania środowiska zamawiającego tę „usługę”. W przypadku stwierdzenia braku pewności danej struktury – współpracę kończyliśmy, zaś gdy dana organizacja była pewna (niezinfiltrowana przez SB) to organizowaliśmy transporty na szerszą skalę. Były nawet takie przypadki, że papier jechał w kolumnie kilku samochodów (2 Żuki i 2-3 samochody osobowe), eskortowane przez kilkunastoosobową grupę „szturmową”. Mieliśmy w tej sprawie kontakty ze studentami z Sosnowca, z Warszawą, z Wujcem, z Rennertem, Jedynakiem i Lutym.
W 1983 r. związałem się też z grupką studentów filologii polskiej z Sosnowca, w skład której wchodzili m.in.: Alina Świeży, Aleksandra Izdebska, Henryk Wilkowski, którzy kierowali mnie na spotkania do Zabrza z Józefem – wykładowcą języka polskiego. Jeździłem też na spotkania tzw. Latającego Uniwersytetu Robotniczego, zwane rocznikowo na początku „Wróbelki”, potem „Sokoły” (miejsca spotkań w Bytomiu, Tarnowskich Górach, Dąbrowie Górniczej i w Sosnowcu) i na koniec „Orły” (Dąbrowa Górnicza). Byli tam ze mną Czesław Zbroja, Marek Lincznowski z Gołonogu, Jan Ostrawski, Krzysztof Trzaska i Aleksandra Trzaska. Tam czytaliśmy m.in. „Pana Cogito” Z. Herberta, a także uczono nas robotników jak obliczać rachunkowość przedsiębiorstwa.
W 1987 r. organizowałem imprezę okolicznościową w Krzywopłotach dotyczącą wydarzeń związanych z walkami w tych okolicach w 1914 r., które prowadziły formacje Legionów Piłsudskiego (były tam groby ok. 50 poległych żołnierzy polskich). W imprezie tej uczestniczyli J. Onyszkiewicz, L. Moczulski, T. Jedynak i A. Rozpłochowski, a także wielu okolicznych mieszkańców.
Brałem też udział w 1988 r. w tajnym zjeździe regionalnej „Solidarności” w Łączy pod Gliwicami. Jeszcze przed tym wydarzeniem rozmawiałem z S. Gilem (chciałem go wybadać), który był oficjalnym przewodniczącym wcześniejszego MKK. Nie miał żadnych wiadomości o nadchodzącym zjeździe, chociaż twierdził, że ma stałą łączność z podziemnymi strukturami „Solidarności”. Zaproszenie na ten zjazd dostałem od Tadeusza Jedynaka i Michała Lutego. Na zjeździe dostałem tabliczkę z numerem 10 i pseudonim „Anatol” przedstawiłem się imieniem, nazwiskiem i skąd jestem, gdyż chciałem pokazać, że „Solidarność” żyje, że tworzą ją żywi ludzie i że nie należy się z tym kryć. Wybrano mnie wtedy do RKW, gdzie byłem jedynym członkiem w stanie zatrudnienia, gdyż reszta albo nie pracowała albo byli emerytami. Zostałem też wtedy szefem Podregionu Wschód, który obejmował teren od Zawiercia, poprzez Chrzanów, Olkusz, aż po Jaworzno.
Odbywały się regularne spotkania półjawnego RKW, m.in. pierwsze dotyczyło obrony Jana Górnego. Funkcjonowało też drugie tajne RKW na czele z Jerzym Buzkiem, z którym kontaktowaliśmy się 3 razy. Miały miejsce spotkania z Jedynakiem, Sokołowskim, Polmańskim i Sołtysikiem w Katowicach na oś. Gwiazdy i oś. 1000-lecia oraz w Bytomiu. Tadeusz Jedynak chciał uzyskać ode mnie pieniądze na działalność, lecz nie zgodziłem się na to i stwierdziłem, że jak chcą jakieś materiały np. papier – to im dostarczę, a jak chcą coś drukować, to niech dadzą tekst, format graficzny, itp. – my to wydrukujemy.
Brałem też udział w organizowaniu i wspomaganiu strajków w sierpniu 1988 r.:
I – Strajk na KWK „Moszczenica” w Jastrzębiu, który „ratowałem” przeprowadzając masówki oraz organizując straż strajkową i władze. Przysłał mnie tam H. Sienkiewicz z RKW. Tam skacząc z okna budynku dyrekcji, aby dostać się na teren kopalni złamałem nogę w kolanie (wpadłem na pomysł, że najlepiej będzie się dostać tam pod pozorem poszukiwania pracy i pójścia do biura kadr w gmachu dyrekcji). W czasie tego strajku wyróżnił się po raz pierwszy Grzegorz Kolosa. Po tym wróciłem na Górkę, gdzie narzekali na brak papieru do drukarni, więc przywiozłem im z Olkusza duży transport papieru i żywności (2 Żuki i 3 samochody osobowe).
W KWK „Jastrzębie”, w niedzielę, gdy górnicy poprosili o mszę świętą eskortowałem na teren kopalni księdza idącego z posługą. Kopalnia była otoczona przez patrole ZOMO i idąc w ich stronę zatrzymano mnie i księdza – kontrola dokumentów. Podałem się za ministranta, lecz gdy się zorientowali kim naprawdę jestem, to chcieli mnie zatrzymać. Zostawiłem księdza przy patrolu, gdyż nic mu nie groziło ze strony ZOMO-wców i zacząłem uciekać kusztykając na jedną nogę w stronę budynków mieszkalnych, stamtąd zaczęła wychodzić zgraja ludzi widząc, że ZOMO-wcy mnie ścigają. Część ludzi pobiegła ratować księdza, a część zajęła się mną. Jakiś chłopak zaproponował mi ukrycie u siebie w domu, twierdząc, że jego ojciec jest na strajku. Przeczekałem tam jakiś czas w mieszkaniu na parterze, skąd mogłem w razie czego szybko uciec. Później Marian Nowak dostarczył mnie z powrotem na Górkę.
Pamiętam kiedy szedłem do strajkujących górników w towarzystwie M. Lutego, Anity Gargas, prowadził nas Adam Kowalczyk, który kolejny raz (przy KWK „Moszczenicy” podobnie) naprowadził nas na patrole MO i SB. Zaczęli nas gonić – kuśtykałem z obolałą nogą po torach kolejowych. Gdy to zauważyli górnicy, wyszli z terenu kopalni ze sztylami od kilofów w rękach i odeskortowali nas bezpiecznie na teren zakładu. Tam poznałem szefa strajku Krzysztofa Zakrzewskiego, był też tam Jan Lityński. Ogółem spędziliśmy tam 2 dni, po czym wróciłem na Górkę.
Kolejnym zadaniem było zorganizowanie strajków w Zagłębiu, lecz tam działał już Pampuch i Trzaska, jednakże aresztowano ich i cały pomysł strajkowania upadł.
W międzyczasie zwolniono mnie z pracy dyscyplinarnie na polecenie SB. Jednakże ja nie przyjąłem tej decyzji i nadal chodziłem do zakładu pracy bez zatrudnienia (odebrano mi nawet przepustkę pracowniczą i nie zapłacono mi pensji za jeden miesiąc). W następnym miesiącu przywrócono mnie do pracy tak jakby nic się nie stało wcześniej i odtąd otrzymywałem już należne mi pobory. Dyrektor mojego zakładu zaczął umizgiwać się do „Solidarności”, dając fundusze na rozwój struktury zakładowej oraz kupując znaczki okolicznościowe, np. dot. Krzywopłotów i marsz. J. Piłsudskiego.
Byłem także uczestnikiem zjazdu „Solidarności” w Ustroniu, który odbył się w lutym 1989 r., gdzie wybrano na szefa RKW Alojzego Pietrzyka. Zostałem wtedy też, z racji organizowania strajków, wybrany razem z M. Krzaklewskim, jako reprezentant do nielegalnej struktury władz krajowych „Solidarności”. Krzaklewskiego przyjęto, a mnie wygonił stamtąd Pałubicki, mówiąc, że to posiedzenie członków Komisji Krajowej.
W tym czasie (obrady „okrągłego stołu”) wybuchł w moim zakładzie strajk, w którym brałem udział z racji przynależności do RKW. Był tam też Czesław Robakowski – późniejszy poseł – dość podejrzana osoba.
Opracowanie: Paulina Krachało, Andrzej Kamiński
Adam Giera